Siedzi przy stoliku w kawiarni dworcowej człowiek, rozumiesz, wielki jak dąb, czarna skóra z cekinami czy czymś, długa broda, tatuaże na dłoniach, czarne okulary, stalowa linia zaciśniętych ust, no w ciemnej ulicy to by się nawet wystraszyć nie zdążyłaby, bo by wcześniej trupem padła.
Zapowiadają pciąg, i Człowiek-Dąb zaczyna się podnosić od stolika, podnosi się i podnosi, a z nim opar zgrozy i respektu, no matko, już nie dąb, ale ogromny baobab, plantacja baobabów, i w końcu wytaszcza się zza tego stolika, i tak patrzę, i zobaczyłam, i umarłam, a on z kolei patrzy na mnie i uśmiecha się z dołeczkami, rozumiesz, z d o ł e c z k a m i, puszcza mi oko, i wychodzi, w tej skórze, z tymi tatuażami i.. w przykrótkich dresach w żółte słoniki.
Kocham życie.
Skomentuj