Lubię myśleć, że kiedyś, kiedy już mnie nie będzie, coś z dźwięku i ciężaru moich kroków zachowa się w chrzęście żwiru na ulubionych ścieżkach.
I że ktoś kiedyś usiądzie na mojej ulubionej ławce i będzie mu się wydawało, że nie jest sam. Będzie się rozglądać dookoła, wypatrując, ale jedyne co być może zauważy, to znikający cień uśmiechu, i jeszcze może dobiegnie go odległe echo piosenki wyszeptanej przez poruszane wiatrem gałęzie.
To będzie złoty późnoletni wieczór, na pewno. Jeśli pokropi deszcz, to nawet nie zauważy, zasłuchany.
Skomentuj