Jak byłam taką małą Anią to mieszkałam co prawda w Zagłębiu, ale byłam córką górnika, więc siłą rzeczy na każde kopalniane kolonie jeździłam prawie wyłącznie ze Ślązakami. Zawsze miałam talent do języków, więc z tych koloni wracałam godając, ku przerażeniu mojej mamy, która bała się, że mi tak zostanie, a w szkole (w Zagłębiu) to nie mieli dla gwary wiele zrozumienia w tamtych czasach. Powiedzmy, że idea małych ojczyzn i kultywowania dziedzictwa innego niż słowiańskie była wtedy mało popularna i raczej podporządkowana oficjalnej linii ‘polskie dzieci mówią po polsku i już’.
No i tak pamiętam te jedne kolonie szczególnie, bo oto poszłyśmy z dziouchami grać w nogę, no i gra była zażarta, i po tej grze przychodzi do mojego pokoju Magda, która miała krótkie blond włosy i w ogóle byłaby ‘cool’, gdyby takie coś jak ‘cool’ istniało w PRLu, no generalnie najpopularniejsza dzioucha na kolonii i krzyczy do mnie, że ją w tej grze kopnęłam w kostkę, i patrz jaki siniak już wychodzi, i natychmiast masz przeprosić!
Dzisiaj to bym rzuciła okiem i powiedziała, tak? Ej, no nie zauważyłam nawet, sory, i byłoby po sprawie. Ale wtedy człowiek wchodził w wiek nastoletni, i natychmiast zapłonął ogniem sprzeciwu wobec tak jawnego oszczerstwa, i OCZYWIŚCIE, że nic takiego nie miało miejsca, i to nie ja, i pierwej tu zczeznę niż przeproszę za coś, czego sobie w ogóle nie przypominam. Magda oczywiście zgodziła się z tym tokiem myślenia, przeprosiła za zamieszanie, wyjaśniła, że w sumie to sama się w tę kostkę kopnęła, i poszła, a potem na stołówce jeszcze mi oddała swoje ciacho w ramach dodatkowych przeprosin.
I to byłoby takie fajne zakończenie tej historii, głównie przez to ciacho, ale niestety w rzeczywistości Magda wrzasnęła, że jak nie przeprosisz to jo cie tyż kopna w kostke, a jak jo cie dzioucha kopna, to ci ta moja szwaja rzycią wyjdzie. Na co Ani zwęziły się oczy, zacisnęła pieści, wystawiła twardo kostkę i mówi KOP.
I tak ze trzy minuty się Magda ustawiała do tego kopa, wykrzykując mi o ciężkich czasach nadchodzących dla mojej rzyci, aż w końcu uszło z niej powietrze, westchnęła i mówi ‘dobra. Nie kop mnie więcej’. I poszła.
A potem jakoś dziwnym trafem się bardzo zaprzyjaźniłyśmy, i nawet przemycałam jej w zaufaniu liściki od jednego Grześka jak miała szlaban, a potem któregoś wieczoru Magda wzięła książkę z biblioteki i czytała mi ją na głos przez pół nocy, chowając się przed wścibskimi wychowawczyniami patrolującymi pokoje w poszukiwaniu Grześków i kontrabandy z pobliskiego spożywczaka-piwo-lody, i pięknie jej szło, po polsku, ale z silnym śląskim akcentem, i to był czas magiczny.
I tak wróciłam z koloni z całą rzycią i miłością do Braci Lwie Serce na całe życie.
PS. Przepraszam czytających to Ślązaków, jeśli są jacyś, jeśli mój Śląski jest do rzyci. Sporo już czasu upłynęło : )
Skomentuj